|
...... |
Szybko nadeszło lato 73. Szeryfem został znów Jacek Miklaszewski i z racji
tej poważnej funkcji miał cały pokój do swojej własnej dyspozycji. Było wesoło.
Było jeszcze weselej gdy któregoś dnia wręczono mu oficjalne pismo z dyrekcji
Zamku. mgr Roman Przybyłowski
Była w tym oczywiście pewna przesada - aż tak dobrze to tam niestety nie było.
Trudno się jednak Jackowi dziwić, że bardzo pieczołowicie zakleił ten historyczny
dokument w celofan i nosił go cały czas na sercu - tak jak starzy weterani
noszą legitymację Krzyża Walecznych. Pedagogiczne zapędy dyrektora nie ominęły
i nas. Mieszkaliśmy z Senderkiem na parterze w jednej z dwóch bliźniaczych
oficyn znajdujących się pomiędzy Biblioteką i Zamkiem. Nasz pokój znajdował
się od strony Zamku, a wejście do tego budynku było od strony Biblioteki.
Trzeba więc było albo obejść na około cały budynek, albo wejść przez okno.
Oczywiście wchodziliśmy bardzo często przez okno i Przybyłowski
musiał to zauważyć. No i na jednym z zebrań załogi wystrzelił:
Grzesiek i Janusz przyjechali trzy dni wcześniej i nocowali w Zamku - mój kawalerski wieczór trwał więc właściwie trzy dni i trzy noce. Umówiliśmy się co prawda, że grzecznie prześpimy ostatnią noc, aby zebrać siły na wesele. Kolację trzeba było jednak zjeść więc poszliśmy wieczorem na wątróbkę do Misztalowej. Kawiarenka jak zwykle pełna była znajomych i co chwila ktoś się do nas przysiadał aby złożyć mi "ostatnie kondolencje". Odpowiadałem grzecznie, że dzisiaj nic już nie będziemy pili gdyż jutro powinniśmy być zdatni do użytku.
Opór nie trwał jednak długo, pierwszy złamał się Grzesiek - wyszedł na chwilę
"do ubikacji" i w efekcie tej wycieczki kelnerka przyniosła pierwszą półlitrówkę.
Następnie "do ubikacji" poszedł Senderek więc chwilę później druga butelka
wylądowała na naszym stoliku. Janusz nie mógł być przecież gorszy, więc jak
przystało "bogatemu Anglikowi" zamówił od razu pełną tacę butelek. Gdzieś
po północy Misztalowej zabrakło jednak cierpliwości i wylądowaliśmy wszyscy
na parkingu przed Zamkiem. Myślałem, że to nareszcie koniec, ale zajęty
holowaniem Janusza do pokoju nie zauważyłem na czas, że Grzesiek i Senderek
spiskują z kelnerkami - do pokoju dotarli więc w towarzystwie torby pełnej
pełnych butelek oraz trzech dziewczyn. - Balanga trwała więc do białego
rana.
Zamieszkaliśmy u rodziców Wiesi. Teść był bardzo fajnym facetem i nie miałem
z nim nigdy żadnych problemów. Teściowa jak to teściowa, chciała początkowo
wychować mnie po swojemu więc gdy tylko widziałem, że coś się święci brałem
książkę lub gazetę i zachowując absolutny spokój mówiłem: Teściowa nie umiała na szczęście robić awantur bez wyraźnej prowokacji ze strony "przeciwnika" i ten mój stoicki spokój okazał się dla niej nieprzekraczalną barierą. W efekcie, wszystkie cierpkie uwagi pod moim adresem zbierała na sobie Wiesia. - Czasami było mi jej nawet trochę żal, ale nie miałem przecież najmniejszego nawet zamiaru wtrącać się pomiędzy matkę i córkę.
Zamkowe życie toczyło się dalej swoim normalnym trybem. W stronę Cieplic
odjeżdżała co jakiś czas ciężarówka z meblami przykrytymi plandeką i przysypanymi
koksem. Z Zamku zniknął też piękny barokowy kominek z różowego marmuru i
wszystko to było częstym tematem rozmów. "Plandekę to rozumiem, ale ten
koks." - powiedział ktoś kiedyś. "On musi chyba mieć tam ogrzewanie
na koks." - padła rozsądna odpowiedź. Sołuba powiedział nam któregoś
dnia, że ojciec jednej z amazonek (Niestety nie zapamiętałem dokładnie jej
nazwiska - chyba nazywała się Czarnocka czy jakoś tak podobnie.) jest
dyrektorem departamentu w MSW. Senderek i ja pobiegliśmy do niej
natychmiast. "Ty słuchaj. Dowiedz się od ojca kto to właściwie jest
ten Przybyłowski. Może też powiedz mu przy okazji co się tutaj dzieje."
Starym waletom nie wypadało odmówić, więc po pewnym czasie,
dziewczyna uprzejmie doniosła.
Krótko po tym wszystkim, wałbrzyska milicja zaczęła się wreszcie Przybyłowskim
interesować. Większość pracowników Zamku wezwana została na przesłuchanie.
Ja "śpiewałem" oczywiście jak skowronek, ale przesłuchanie i tak zakończyło
się warknięciem:
Krótko po tym, wręczono mi dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Nie
zaskoczyło mnie to oczywiście zbytnio. Postanowiłem jednak trochę dla zasady
powalczyć i napisałem odwołanie do Komisji Rozjemczej ówczesnych Związków
Zawodowych. Po niecałych trzech miesiącach otrzymałem wezwanie na posiedzenie
komisji do Wrocławia. ("Rozprawa" odbyła się w budynku Związków Zawodowych.
Siedem lat później sam pracowałem w tym budynku - tam bowiem mieściła się
siedziba wrocławskiej Solidarności.) Stałem na korytarzu gdy pojawił się
Przybyłowski. Podszedł prosto do mnie i powiedział:
Stał jeszcze chwilę naprzeciw mnie, po czym już bez słowa odwrócił się na
pięcie i odszedł kilka kroków. Wezwano nas do sali gdzie przy stole siedziało
trzech facetów. Zwrócili się najpierw do mnie więc powiedziałem: Zaprotokółowano więc, że sprawa została polubownie załatwiona i było po wszystkim. Następnego dnia pojechałem do Zamku złożyć wypowiedzenie. Kadrowa przyjęła je bez komentarzy i wydała mi odpowiedni papierek. Zapłacono mi też zaległe pobory. Wiesia pracowała jeszcze w Zamku przez pewien czas, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji zmieniła pracę. Senderek przetrwał to jakoś gdyż krótko po tym wszystkim z Zamku odszedł również Przybyłowski. Nasze odejście nie oznaczało jednak, że zerwaliśmy z Zamkiem wszelkie kontakty. Ja oczywiście dalej jeździłem konno, choć dużo trudniej było już znaleść na to czas. W KORowskich czasach miałem na Zamku i u poznanych tam ludzi kilka skrytek na bibułę. Raz nawet wróciłem tam służbowo - w czasie Solidarności pojechałem bowiem do Książa aby z ramienia wałbrzyskiego MKZetu pośredniczyć w rozmowach pomiędzy dyrekcją i pracownikami Stada. Funkcja dyrektora Stada nie należała wtedy do lukratywnych i prestiżowych, więc czerwoni tolerowali w koniarskim świecie ludzi inteligentnych, kulturalnych i wykształconych - a do takich ówczesny dyrektor Stada Dąbrowski niewątpliwie należał. Nie był to więc żaden prawdziwy konflikt, pracownicy chcieli po prostu wywalczyć sobie możliwie jak najwyższą podwyżkę - Dąbrowski dał im chętnie najwięcej jak tylko mógł i życie szybko wróciło do normy.
|
...... | ||||||||||
. | . | . | . | . | ||||||||
...... |
|
...... | ||||||||||
. | . | . | . | . |