Zamek
Strona poprzednia
Strona
poprzednia


......

         Szybko nadeszło lato 73. Szeryfem został znów Jacek Miklaszewski i z racji tej poważnej funkcji miał cały pokój do swojej własnej dyspozycji. Było wesoło. Było jeszcze weselej gdy któregoś dnia wręczono mu oficjalne pismo z dyrekcji Zamku.
    "Obywatel Jacek Miklaszewski musi w przeciągu 24 godzin opuścić teren Zamku Książ gdyż w jego pokoju odbywają się orgie alkoholowo - erotyczne i nagie dziewczyny tańczą po parapetach."

mgr Roman Przybyłowski

         Była w tym oczywiście pewna przesada - aż tak dobrze to tam niestety nie było. Trudno się jednak Jackowi dziwić, że bardzo pieczołowicie zakleił ten historyczny dokument w celofan i nosił go cały czas na sercu - tak jak starzy weterani noszą legitymację Krzyża Walecznych. Pedagogiczne zapędy dyrektora nie ominęły i nas. Mieszkaliśmy z Senderkiem na parterze w jednej z dwóch bliźniaczych oficyn znajdujących się pomiędzy Biblioteką i Zamkiem. Nasz pokój znajdował się od strony Zamku, a wejście do tego budynku było od strony Biblioteki. Trzeba więc było albo obejść na około cały budynek, albo wejść przez okno. Oczywiście wchodziliśmy bardzo często przez okno i Przybyłowski musiał to zauważyć. No i na jednym z zebrań załogi wystrzelił:
    "Tu się dzieją różne dziwne rzeczy, dziewczyny do chłopaków to nawet przez okno wchodzą." - Oczy wszystkich obecnych zwróciły się na Boguśkę i Wieśkę. Przybyłowski chyba jednak nie wiedział, że Zamek stał się również jaskinią hazardu (Ciekawe co by z tym fantem zrobił ?) gdyż Lech Sołuba - brat znanej w tamtych czasach aktorki Niki Sołubianki - przywiózł ze sobą małą przenośną ruletkę.

Ślub ...
Ceremonia ślubna - USC

        Zbliżał się 4 sierpień 1973 roku, czyli data naszego ślubu. Z Ostrołęki przyjechała moja najbliższa rodzina. Zaprosiliśmy też oczywiście trochę ludzi z Zamku i Stada oraz mojego starego przyjaciela Grześka Kulaszyńskiego. Rodzina Wieśki mieszkała w Wałbrzychu, wszyscy byli więc na miejscu. Z Anglii przyjechał również mój przyrodni brat Janusz. Janusz jest przeszło dwadzieścia lat starszy niż ja, był w AK - pseudonim Lisek, i w czasie Powstania Warszawskiego walczył w zgrupowaniu pułkownika Leśnika. (Mama Janusza zginęła w Powstaniu pod gruzami domu na Poznańskiej.)

         Grzesiek i Janusz przyjechali trzy dni wcześniej i nocowali w Zamku - mój kawalerski wieczór trwał więc właściwie trzy dni i trzy noce. Umówiliśmy się co prawda, że grzecznie prześpimy ostatnią noc, aby zebrać siły na wesele. Kolację trzeba było jednak zjeść więc poszliśmy wieczorem na wątróbkę do Misztalowej. Kawiarenka jak zwykle pełna była znajomych i co chwila ktoś się do nas przysiadał aby złożyć mi "ostatnie kondolencje". Odpowiadałem grzecznie, że dzisiaj nic już nie będziemy pili gdyż jutro powinniśmy być zdatni do użytku.

         Opór nie trwał jednak długo, pierwszy złamał się Grzesiek - wyszedł na chwilę "do ubikacji" i w efekcie tej wycieczki kelnerka przyniosła pierwszą półlitrówkę. Następnie "do ubikacji" poszedł Senderek więc chwilę później druga butelka wylądowała na naszym stoliku. Janusz nie mógł być przecież gorszy, więc jak przystało "bogatemu Anglikowi" zamówił od razu pełną tacę butelek. Gdzieś po północy Misztalowej zabrakło jednak cierpliwości i wylądowaliśmy wszyscy na parkingu przed Zamkiem. Myślałem, że to nareszcie koniec, ale zajęty holowaniem Janusza do pokoju nie zauważyłem na czas, że Grzesiek i Senderek spiskują z kelnerkami - do pokoju dotarli więc w towarzystwie torby pełnej pełnych butelek oraz trzech dziewczyn. - Balanga trwała więc do białego rana.
         Pierwszy autobus z Książa do Wałbrzycha odjeżdżał o piątej rano. W nadziei, że będę mógł przespać się choć trochę postanowiłem pojechać do Wiesi. Teściowie mieszkali na parterze czterorodzinnego domu więc wszedłem przez okno aby nikogo nie obudzić. W pokoju Wiesi spała moja siostra z mężem, więc nie pytając nawet o zgodę władowałem się im do łóżka i natychmiast zasnąłem. Szczęście nie trwało jednak długo, obudzono mnie koło dziewiątej bo musieliśmy jeszcze iść rano do spowiedzi.
         Dalej była normalna weselna karuzela - ślub w USC, ślub w kościele i przyjęcie w restauracji. Wszystko udało się dobrze i choć nie było to łatwe jakoś wytrzymałem do rana.

        Zamieszkaliśmy u rodziców Wiesi. Teść był bardzo fajnym facetem i nie miałem z nim nigdy żadnych problemów. Teściowa jak to teściowa, chciała początkowo wychować mnie po swojemu więc gdy tylko widziałem, że coś się święci brałem książkę lub gazetę i zachowując absolutny spokój mówiłem:
    "Maaamo, porozmawiajmy o tym jutro bo teraz czytam."

          Teściowa nie umiała na szczęście robić awantur bez wyraźnej prowokacji ze strony "przeciwnika" i ten mój stoicki spokój okazał się dla niej nieprzekraczalną barierą. W efekcie, wszystkie cierpkie uwagi pod moim adresem zbierała na sobie Wiesia. - Czasami było mi jej nawet trochę żal, ale nie miałem przecież najmniejszego nawet zamiaru wtrącać się pomiędzy matkę i córkę.

         Zamkowe życie toczyło się dalej swoim normalnym trybem. W stronę Cieplic odjeżdżała co jakiś czas ciężarówka z meblami przykrytymi plandeką i przysypanymi koksem. Z Zamku zniknął też piękny barokowy kominek z różowego marmuru i wszystko to było częstym tematem rozmów. "Plandekę to rozumiem, ale ten koks." - powiedział ktoś kiedyś. "On musi chyba mieć tam ogrzewanie na koks." - padła rozsądna odpowiedź. Sołuba powiedział nam któregoś dnia, że ojciec jednej z amazonek (Niestety nie zapamiętałem dokładnie jej nazwiska - chyba nazywała się Czarnocka czy jakoś tak podobnie.) jest dyrektorem departamentu w MSW. Senderek i ja pobiegliśmy do niej natychmiast. "Ty słuchaj. Dowiedz się od ojca kto to właściwie jest ten Przybyłowski. Może też powiedz mu przy okazji co się tutaj dzieje." Starym waletom nie wypadało odmówić, więc po pewnym czasie, dziewczyna uprzejmie doniosła.
     "On był jakimś wysokim funkcjonariuszem UB na kielecczyźnie."

         Krótko po tym wszystkim, wałbrzyska milicja zaczęła się wreszcie Przybyłowskim interesować. Większość pracowników Zamku wezwana została na przesłuchanie. Ja "śpiewałem" oczywiście jak skowronek, ale przesłuchanie i tak zakończyło się warknięciem:
    "Możesz odejść." - Młody gliniarz, zapytał mnie bowiem na końcu co o tym wszystkim sądzą.
    "Powinniście zamknąć, albo Przybyłowskiego za meble i ten kominek, albo mnie za składanie fałszywych zeznań. Nic się jednak nie stanie, bo ja mówię prawdę, a na Przybyłowskiego to jesteście zbyt słabi."

         Krótko po tym, wręczono mi dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Nie zaskoczyło mnie to oczywiście zbytnio. Postanowiłem jednak trochę dla zasady powalczyć i napisałem odwołanie do Komisji Rozjemczej ówczesnych Związków Zawodowych. Po niecałych trzech miesiącach otrzymałem wezwanie na posiedzenie komisji do Wrocławia. ("Rozprawa" odbyła się w budynku Związków Zawodowych. Siedem lat później sam pracowałem w tym budynku - tam bowiem mieściła się siedziba wrocławskiej Solidarności.) Stałem na korytarzu gdy pojawił się Przybyłowski. Podszedł prosto do mnie i powiedział:
    "No i po co to wszystko, możemy się przecież jakoś dogadać."
    "Od dyrektora departamentu MSW Cz... dowiedziałem się, że był Pan wysokim funkcjonariuszem UB na kielecczyźnie. Czy to prawda ?"

Przybyłowski zbladł i skamieniał. Po chwili nastąpiła jakaś taka "dziwna" eksplozja:
    "To tacy jak ten Cz... mordowali a teraz jest na mnie. Mnie studenci w 56 w Olsztynie na rękach nieśli."

         Stał jeszcze chwilę naprzeciw mnie, po czym już bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł kilka kroków. Wezwano nas do sali gdzie przy stole siedziało trzech facetów. Zwrócili się najpierw do mnie więc powiedziałem:
    "Dyscyplinarne wypowiedzenie jest całkowicie bezpodstawne. Uniemożliwia mi ono znalezienie innej pracy. Proszę aby dyrektor cofnął to wypowiedzenie. Wtedy sam odejdę z Zamku."
Przybyłowski był wyraźnie wytrącony z równowagi - chyba nie rozumiał tych moich dziwnych koneksji. Zapytany co ma w tej sprawie do powiedzenia, odpowiedział:
    "Dobrze."

         Zaprotokółowano więc, że sprawa została polubownie załatwiona i było po wszystkim. Następnego dnia pojechałem do Zamku złożyć wypowiedzenie. Kadrowa przyjęła je bez komentarzy i wydała mi odpowiedni papierek. Zapłacono mi też zaległe pobory.

         Wiesia pracowała jeszcze w Zamku przez pewien czas, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji zmieniła pracę. Senderek przetrwał to jakoś gdyż krótko po tym wszystkim z Zamku odszedł również Przybyłowski.

        Nasze odejście nie oznaczało jednak, że zerwaliśmy z Zamkiem wszelkie kontakty. Ja oczywiście dalej jeździłem konno, choć dużo trudniej było już znaleść na to czas. W KORowskich czasach miałem na Zamku i u poznanych tam ludzi kilka skrytek na bibułę. Raz nawet wróciłem tam służbowo - w czasie Solidarności pojechałem bowiem do Książa aby z ramienia wałbrzyskiego MKZetu pośredniczyć w rozmowach pomiędzy dyrekcją i pracownikami Stada. Funkcja dyrektora Stada nie należała wtedy do lukratywnych i prestiżowych, więc czerwoni tolerowali w koniarskim świecie ludzi inteligentnych, kulturalnych i wykształconych - a do takich ówczesny dyrektor Stada Dąbrowski niewątpliwie należał. Nie był to więc żaden prawdziwy konflikt, pracownicy chcieli po prostu wywalczyć sobie możliwie jak najwyższą podwyżkę - Dąbrowski dał im chętnie najwięcej jak tylko mógł i życie szybko wróciło do normy.

Senderk - rysunek
Portret Senderka

         Minęło wiele lat. Ze ślubnych prezentów został nam już tylko wyrzeźbiony przez Elsnera świątek-autoportret. Nad naszym małżeńskim łóżkiem wiszą jednak ciągle zrobione w Książu zdjęcia, narysowany przez mojego brata Andrzeja portret Senderka oraz proporczyk Międzynarodowa Aukcja Koni Sportowych Książ 74. Choć od Polski oddziela nas teraz ocean, nie kończą się sprawy i wspomnienia wiążące nas z tym miejscem na zawsze. O Zamku Książ przypomina nam też następne pokolenie Pilchowskich. Syn odziedziczył "po Igorze" talent plastyczny i studiuje ilustrację. Córka bardzo lubi "horsy" i gdy tylko jest okazja to ciągnie mnie na jazdę do naszej ulubionej stadniny w "Zamku" Prospect.

Ale to już inna pieśń stepowa...

pilchowski@aol.com

Autor

Tekst ten został opublikowany w SPÓJNIK Polish American Magazine w Grudniu 1995



......
. . . . .
......
Zamek

Do początku strony

Dalej
Pierwsza strona
......
. . . . .